Są dwie szkoły robienia filmów dokumentalnych. Pierwsza to ta standardowa, w której bohaterowie występują przed kamerą i do tejże kamery coś opowiadają. Są nie tylko świadomi jej obecności, ale przede wszystkim czynią ją głównym punktem uwagi swojej i widza. Trochę tak, jak w materiałach dziennikarskich. Druga szkoła, to ta, w której bohaterowie mają świadomość, że kamera im towarzyszy, ale ją ignorują. Albo może lepiej powiedzieć: zapominają o jej istnieniu. I wtedy dzieje się magia. Poniżej znajdziecie 3 filmy dokumentalne, które korzystają z obydwu sposobów tworzenia. Jedno jest pewne – wszystkie na pewno was poruszą.
Od razu powiem, że jestem zdecydowanym zwolennikiem dokumentów tej drugiej szkoły. Nie lubię filmów, w których mamy gadające głowy, ekspertów albo profesorów, którzy opowiadają o jakimś wydarzeniu lub osobie. Wielu twórców właśnie w ten sposób konstruuje swoje filmy dokumentalne. Bohaterom znacznie trudniej jest się otworzyć przed kamerą, gdy wiedzą, że są obserwowani. To zależy w dużej mierze od dokumentalisty, tutaj jest miejsce na warsztat i podejście reżysera. W efekcie, nierzadko, dostajemy robotę, która bardziej przypomina materiał dziennikarski niż filmowy. A różnica pomiędzy tymi tworami polega na emocjach – w filmach być powinny, a w dziennikarstwie wcale być nie muszą.
Największym sukcesem reżysera jest sytuacja, w której bohaterowie zapominają o kamerze. Nie ma świateł, specjalnego stanowiska na wywiad, nie ma ekipy filmowej, wielu kamer i mikrofonów. Jest tylko twórca, kamera i życie. To jest najciekawsze. Wtedy bohaterowie zachowują się tak, jakby nas obok nich nie było. Wtedy się otwierają i wtedy dopiero ich poznajemy. Wtedy w końcu stają się ciekawi. Najlepsze dokumenty nie muszą wcale wyróżniać się tematyką, przynajmniej ja na to nie patrzę.
Często młodzi twórcy sięgają po kamerę i szukają „interesujących” tematów. Szukają, gmerają daleko, daleko, by znaleźć coś nieoczywistego, oryginalnego. Tymczasem najciekawsze rzeczy i osoby mają najbliżej siebie. To jest czasem ich sąsiadka, która pisze wiersze, ojciec, który na stare lata się zakochał, czy znajomy, który bardzo chce polecieć w kosmos. To są właśnie ciekawe tematy, to są prawdziwi, niezmanierowani ludzie i ich emocje. I to o tym są najlepsze dokumenty, o nas samych, o ludziach i rzeczach, które znamy. Oczywiście, cała sztuka polega na tym, by ich dobrze sportretować, ciekawie opowiedzieć. A tu już ujawnia się talent artysty.
Filmy, o których przeczytacie poniżej mają w sobie emocje. Są prawdziwe, interesujące, dają nam poczucie, że kogoś dzięki nim poznaliśmy, że ktoś stał się bliższy. Tak powinny wyglądać właśnie dokumenty. A w dodatku macie je pod ręką, bo każdy z nich jest dostępny na serwisach streamingowych.
1. Film balkonowy, reż. Paweł Łoziński – HBO Max

Można przyjąć, że epidemia w Polsce zaczęła się wiosną 2020 roku. Dla każdego z nas to była całkowicie nowa rzeczywistość. Dla artystów także. To właśnie wtedy HBO zaprosił kilku polskich reżyserów do stworzenia antologii króciutkich filmów poświęconych tematowi pandemii. Cykl nosił tytuł „W domu” (bo przecież wszyscy wtedy siedzieliśmy w chałupach). I to właśnie w tej antologii pojawił się film (wówczas bez oficjalnego tytułu) Pawła Łozińskiego, w którym, przebywający w domu artysta, zaczepia ludzi przechodzących pod jego oknem. Film balkonowy jest niczym innym, jak rozwinięciem tej pracy.
Mało osób wie, że pewnie, gdyby nie pandemia, gdyby nie zadanie od HBO, Paweł Łoziński być może nigdy nie stworzyłby tego filmu. Choć może się mylę, nie wiem, to byłoby dobre pytanie do reżysera. Ale pan Łoziński, jako artysta dojrzały i świadomy, stwierdził, że zażarło! Że to fajne jest, dobre, wychodzi i działa. No to, jak działa, to robimy. I zrobił nam film, który rzeczywiście jest wyjątkowy.
Kto by bowiem pomyślał, że przypadkowi ludzie, zaczepiani na ulicy, podobnie jak w sondzie ulicznej, będą opowiadać o tak osobistych, prywatnych sprawach. W Filmie balkonowym oglądamy sąsiadów reżysera, jego bliskich, ale także osoby zupełnie obce. Jedni unikają pytań, uśmiechają się wstydliwie i szybko uciekają, a inni się otwierają, z czasem nawet zaczynają przychodzić pod ten balkon regularnie. Łoziński zagaduje ich jak znajomych. Co słychać, co u Pana? – rzuca z góry.
I tyle. I już, wystarczy. Okazuje się, że wcale więcej nie potrzeba. Nagle obcy facet z kamerą staje się powiernikiem bardzo osobistych historii. To zaskakujące, jak wiele różnych opowieści wraz z autorem słuchamy. Czasem to ekscytacja, bo za chwilę spotkanie z dziewczyną, radość i szczęście, bo w spacerówce śpi nowy członek rodziny. Innym razem to rozpacz po utracie kochanka, wspomnienia po zmarłym mężu, czy refleksje byłego więźnia, który nie może jakoś odnaleźć się w rzeczywistości bez krat za oknem.
Ten portret społeczeństwa to w istocie portret naszych losów, naszych historii. To wejrzenie w głąb naszych emocji i konstatacja, że wszyscy właściwie czujemy tak samo. Mamy czasem inną płeć, inny kolor oczu, jesteśmy młodsi, starsi od kogoś. Ale tak samo się cieszymy i tak samo cierpimy. Tak samo tęsknimy i tak samo bardzo kogoś nam brak. I wiemy, że ten facet, do którego mówimy, tam do góry na balkonie, z pewnością to rozumie.
2. Już tu nie wrócę, reż. Mikołaj Lizut – CANAL+ online

Tekst poniżej jest skrótem pełnej recenzji, którą możecie przeczytać TUTAJ.
Nad Biebrzą, na Podlasiu, w miejscowości Goniądz, jest ośrodek, w którym młode dziewczyny uczą się jak poprawnie funkcjonować w społeczeństwie. Coś a’la poprawczak, ale nie do końca. Tutaj trafiają nastolatki, które sprawiają problemy wychowawcze. Czyli uciekają z domu, nie chodzą do szkoły, sięgają po alkohol, narkotyki, itd. I to tutaj poznajemy bohaterki filmu Mikołaja Lizuta.
Pierwsza to Dominika, która ma już spory staż w ośrodku i wydaje się być jedną z najstarszych „lokatorek”. Marzy o własnym dziecku, chce już założyć rodzinę, w posiadaniu potomka widzi jasny życiowy cel, który uporządkuje i ustabilizuje jej życie. Po drugiej stronie mamy Gosię, młodą buntowniczkę, która postrzega ośrodek jako miejsce, które (zupełnie niepotrzebnie) zabiera jej wolność. Gosia specjalizuje się w ucieczkach. Woli uciec z własnego domu niż w nim przebywać. Nawet kosztem żebrania na ulicy czy spania w autobusie.
Tytułową frazę „już tu nie wrócę” można właściwie przyporządkować obydwu dziewczynom, ale dla Dominiki to oznacza chęć takiego życia, które nie zmusi jej do patologii. Bo patologia to prosta droga do powrotu do ośrodka. Dominika nie chce tam wracać, bo chce żyć normalnie, cokolwiek to dla niej oznacza. Dla Gosi powiedzenie „już tu nie wrócę” to deklaracja „już nie dam się złapać”. Nie widzi sensu życia we własnym domu, w którym nie czuje się dobrze, nie chce też być w zamkniętym ośrodku, więc naturalnie szuka ucieczki, odrzuca świat, w którym przyszło jej żyć. Dla Dominiki to nonsens, „masz siano w głowie” mówi do Gosi.
Nie muszę wam chyba pisać, że perspektywy przed dziewczynami z Już tu nie wrócę nie są zbyt rozległe, pewnie się tego domyślacie. Ale warto prześledzić ich losy, poznać ich styl życia, ich postawy i świat, który jest totalnie inny od naszego. Ograniczenia, które towarzyszą im na co dzień, każą postrzegać stwierdzenie „Już tu nie wrócę” niemal jak życzenie, które rzucają w świat. Problem polega na tym, że nie mają żadnej złotej rybki ani dżina w zaczarowanej lampie. Mają tylko siebie i swoją silną lub słabą wolę.
3. Komunia, reż. Anna Zamecka – HBO Max

Komunia to chyba najbardziej poruszający z tych wszystkich filmów. To przeszywająca serce historia o nastoletniej Oli, która musi opiekować się swoim autystycznym bratem i równocześnie dbać o dom. A to, czego tak bardzo pragnie, to skleić z powrotem swoją rozbitą rodzinę. To obraz niezwykle przejmujący, który poruszył nie tylko mnie, ale też międzynarodową publiczność na festiwalu w Locarno i bardzo go wam polecam.
Ola mieszka ze swoim ojcem i bratem Nikodemem. Opiekuje się nim, jest dla niego jak matka, pomaga mu w przygotowaniach do komunii świętej. A komunia to jest nie byle co, poważne święto, wielkie przeżycie dla każdego dziecka – odświętne stroje, jakieś formułki, ceremonie, śpiewy i modlitwy. A co dopiero dla osoby autystycznej, mającej trudności w porozumiewaniu się ze światem. Nikodemowi trzeba poświęcać dużo czasu, dopilnować żeby się wykąpał, ubrał, odrobił lekcje. No i wreszcie, żeby został dopuszczony do przyjęcia pierwszej komunii świętej.
Ojciec Oli wydaje się być obok tej całej sytuacji. W domu właściwie tylko przebywa. To córka jest prawdziwą gospodynią, to ona sprząta, dba o porządek. Można powiedzieć, że opiekuje się nie tylko bratem, ale także własnym ojcem. W tle jest jeszcze mama, którą z początku znamy tylko z rozmów telefonicznych, a która nie mieszka z Olą, jest w związku z innym mężczyzną. Z okazji komunii Nikodema, Ola organizuje rodzinne spotkanie. Co ważniejsze, ma nadzieję, że uda jej się posklejać rozbitą rodzinę. Co rusz wypytuje mamę, czy już do nich wróci, czy będą mogli zamieszkać razem. Kobieta na to pytanie odpowiada wymijająco, wydaje się być gdzieś daleko.
Oglądając ten film będziecie pod wielkim wrażeniem zaradności Oli. Ja w wieku czternastu lat to, nie wiem, oglądałem chyba Dragon Balla w telewizji i dłubałem w nosie. Komunia to film o prawdziwym dojrzewaniu w sytuacji najtrudniejszej na świecie, ale przede wszystkim o wielkiej tęsknocie. Za bliskością, za poczuciem bezpieczeństwa, za miłością, za mamą. I o wielkiej w tym wszystkim samotności, która doskwiera właściwie każdemu bohaterowi tego filmu. Kino prawdziwe i poruszające, bliskie i niezwykle skromne.